właściwie wszystko jedno, do czego zmierza rewolucja.
To, co się wówczas działo w kraju, a do czego i on na swój sposób przykładał ręki, interesowało go jako niezwykłe, wstrząsające widowisko, pełne niespodzianek, zagadek, dreszczów. Zbliżył się do tych zjawisk z własnej, świadomej woli, ale i w swoich własnych celach. Był pożytecznym dla rewolucji, ale nie było w tym jego zasługi. I z tego zdawał sobie sprawę. W morzu świadomości, po którym pływał doktór, były jednak mielizny i skały podwodne.
Taka drobna rzecz, jak pocisk dynamitowy...
Sporo ich już widział doktór, jako stały przechowywacz tych rzeczy, a jednak za każdym razem działo się to samo.
Zdawałoby się, że już można się było przyzwyczaić.
Tymczasem...
Nie był to zwyczajny, ordynarny strach. Po ulicach, jak psy, węszą szpicle, chodzą patrole, ludzie u niego bywają niebezpieczni — o każdej chwili może wpaść policja... Ratusz, kolby, badania, Grün ze swojemi sposobami, X pawilon, sąd wojenny — osiem, piętnaście lat katorgi — może stryczek! Nie, było to zupełnie co innego. Wiedział, co mu grozi, i jako człowiek konsekwentny znosił pogodnie to przeświadczenie. Wiedział to na przód, że, w razie czegoś takiego, zachowa się przyzwoicie.
Co więcej, miał już na wszelki wypadek przy
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/20
Ta strona została przepisana.