Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/212

Ta strona została przepisana.

ry mu też w biały dzień przywieziono przed sklep i zwrócono w całości.
W okolicy operował Figiszewski, „zgonnik“ czyli handlarz świńmi, oraz Ładukowski, jego szwagier, z zawodu faktor parcelacyjny. Przed rewolucją byli oni jednemi z najdzielniejszych koniokradów na całą gubernję, a obecnie jeździli parokonnym wozem po całej okolicy i przywozili gotowe pieniądze oraz rozmaite wartości w naturze, jak: słoninę, jaja, drób, zboże, kaszę, świnie karmne, cielęta... Wzamian za to poręczali, że „oni“ nie będą nigdy napadali na dwory, nie będą niepokoić kontrybuentów na gościńcu i nie będą buntować służby folwarcznej ani przeszkadzać przy wyborach. Szlachta płaciła i nie za darmo, gdyż w okolicy było rzeczywiście spokojnie. Przeważnie załatwiano te transakcje w ponurym milczeniu. Hamowano bezsilną wściekłość, bo pamiętano po dworach smutny wypadek z przed półtora roku, kiedy to pan Stachurski z Jarca nietylko odmówił wszelkiego podatku asekuracyjnego, ale kazał wymierzyć wysłańcowi „partji“ szlamowieckiej sto rózeg, poczym uzbroił służbę, zaprowadził straże nocne i z całym męstwem oczekiwał wypadków, nie odwołując się do pomocy władz rządowych.
Ale władze zjawiły się same. Przyszło pół roty wojska, otoczyło dwór i zabudowania i zrewidowano wszystko. Badano służbę, zabrano trzy dubeltówki, dwa rewolwery, tasak myśliwski, starą szablę po przodkach, kij alpejski, z którym Ś. p. ojciec pana Stachurskiego wchodził ongiś na Jung-