Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/219

Ta strona została przepisana.

ży ziemskiej wzrastały szybko. W okolicy był ład i spokój, obywatel za swój skromny (trzeba to przyznać) grosz mógł być pewnym życia i mienia. Handel i przemysł miejscowy nie doznawały uszczerbku, administracja zachowywała się taktownie... I wszystko byłoby pomyślnie, gdyby nie to, że wmieszały się do tych oddawna unormowanych stosunków żywioły, nic wspólnego nie mające z istotnemi potrzebami kraju, obce naszym hólom i nadziejom, wybuchowe i niesforne, a do gruntu zmaterjalizowane. Popsuli wszystko — właśnie oni, „ci — ci“, których jedynym zadaniem jest wszystko psuć, ze wszystkiego szydzić, poniewierać przeszłość, zatruwać najdroższe marzenia o przyszłości, a krwią i ohydą zapełniać bieżącą chwilę. Zdziczały proletarjat pod wodzą wyuzdanych fanatyków i t. d., i t. d.
Symcha Szter, zwany przez wtajemniczonych „Mostowym“ był z zawodu zegarmistrzem, prowadził jednak prócz tego rozległe interesy z naczelnikiem straty ziemskiej, z komisarzem włościańskim i nie miał głowy ani czasu na naprawianie zegarków. Czynił to za niego ubogi kuzyn, bladolicy i suchotniczy osobnik, którego od rana do nocy można było widzieć siedzącego w oknie z lupą, założoną na oku, i pochylonego nad robotą.
Pewnego dnia Symcha pisał list następujący:
— Drogi „Sędzio“. Bądź ty zdrów i cały. Tego ci tyczy stary, wierny przyjaciel „Mostowy“ i nasze „Pięciu mętnych“, co z nich każdy starczy