— Będzie dobrze, będzie dobrze, nie bójcie się, dobrzy ludzie, ino jeszcze trochę tego, ino jeszcze aby trochę tego...
Tu robił rozmaite miny i gesty, pokazywał jak gdyby strzelanie i wojowanie, poczym, kiedy już był na niego czas, wysuwał się z tłumu, który go obstępował i słuchał z rozdziawionemi gębami, poczym zaczynał swoje w innem miejscu, zazwyczaj między furami, i sam przytym wyłaził na furę, kiedy się zebrała większa kupa ludzi. Jego kobieta i dwaj bracia wyrostki kradli tymczasem z fur, co się dało, omal że nie w oczach zasłuchanych chłopów.
— Słuchajcie, Knoblak, pojedziemy do partji, mam interes. Ja będę robił, a wy będziecie bajcować, bo ja nie wiem, jakie tam u nich zwyczaje.
— A do jakiej to? — spytał Knoblak.
— A no do tej, co jest. Jedna jest koło nas.
— Jest naprzód Sierbienicka partja — tam ja nie pojadę, żebyście mi sto rubli tu na stole położyli, a jest jeszcze w Lucieniu w cukrowni, o trzy mile w drugą stronę, i jeszcze jest w Młynach, tylko że tam już daleko za rzeką, inna gubernja.
— A która mocniejsza, w której więcej ludzi?...
— Teraz to chyba w cukrowni, wprzód była w Sierbienicach duża siła, ale ich strasznie zjadło po tym zamachu... Tam ja jechać nie mogę, widzicie, bo był taki wypadek...
— Jedziem do cukrowni. A wiecie do kogo tam pójść?...
— Ohoho!
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/222
Ta strona została przepisana.