Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/223

Ta strona została przepisana.

Pojechali.
Cukrownia „Lucień“ stała o niecałe trzy mile od miasteczka. O tej porze była tam kampanja w całej pełni. O zmierzchu pocichu zajechali. Figiszewski został przy koniach, a Knoblak poszedł na zwiady. Po półgodzinie przyszło z nim dwu ludzi i zaczęto gadać. Partyjnym interes się bardzo spodobał. Figiszewski, chcąc okazać swoje wyrobienie, nie mówił inaczej, jeno za każdym razem: „Szanowna polska partja “, albo „szanowne panowie z polskiej partji“, co się towarzyszom, owszem, podobało. Knoblak był niezwykle czynny, wychwalał męstwo partji, zachwalał towar, uwijał się i bajcował, zwyczajnie, jak faktor.
Partyjni pogadali, pogadali i poszli się naradzić ze swojemi.
Walczak strasznie się palił do interesu. Niezmiernie mu się spodobało cudowne odzyskanie takiej rzeczy. Wyszle się człowieka do Warszawy — pójdzie na biuro i powie: przywiozłem to i to! Dopieroż będzie radość! Sami towarzysze z centralnego komitetu powiedzą: morowe są te chłopy z Lucienia! Na to pieniędzy niema co żałować. Leży u nas 250 rubli z monopolów, jest z czego zapłacić. Jeszcze ta bomba posłuży! Może to dlatego tak się jakoś zrobiło cicho, że o takie rzeczy teraz trudno? A w jakiś czas gruchnie znowu — a my będziem wiedzieli, że to ona, ta nasza!
— Powoli, tylko nie za prędko, jeszcześmy nic nie kupili... Ty uważaj, o co tu chodzi. Ty uważaj, głupi z kim sprawa! Przecie to są spryciarze.