Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/230

Ta strona została przepisana.

— Ten sam jest! To on był z żandarmami u nas w Sierbienicach! On prowadził, on pokazywał! Tego Klełzę Wojtka on wydał! To on mu naboje sprzedawał na jarmarku w Śmiglu! Śmierć szpiegowi, judaszowi! Już on stąd żywy nie wyjdzie! A ty jego wspólnik! — ryknął, rzucając się na Figiszewskiego.
Ale już dwu ludzi trzymało pod pachy delegata „Pięciu mężnych“, a przed nim stał Weszycki i mówił spokojnie:
— Stój no, draniu, i pary z ust nie puść, póki nie zacznę pytać. Związać mu ręce! Id źktóry przed chałupę i pilnuj, żeby kto nie patrzył w okna. Chodź tu, Walek, i gadaj, czy ci się zdaje, czy też jesteś pewny swego, bo o życie dwu ludzi się rozchodzi!
— On jest. Na gębie miał maszkarę, tylko oczy było widać. Jak do nas do chałupy z rewizją przyszły, maska mu się obsunęła na tę jedną chwilę i zobaczyłem go dobrze! Poznaję go, świadczę się Trójcą świętą i Najświętszym Sakramentem i jako jestem socjalista! Dwa razy ja go w zyciu widziałem, ale teraz to już po raz trzeci i ostatni!
— Dajcięż i mnie powiedzieć słowo, panowie! — zaczął Figiszewski.
— Milcz! Czekaj!
— Tego drugiego drania ja nie znam i na oczy nie widziałem. Niech on się wytłómaczy, poco się wdaje ze szpiclem? Jeżeli on i z nim do nas na prowokację z bombą przyjechały...
— Jutro tu do nas przyjadą z rewizją i na stryk...