Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/231

Ta strona została przepisana.

— Judasze! Na nas nie zarobicie!
— Żaden stąd żywy nie wyjdzie...
— Złe was na ten handel pokusiło.
— Przyszła wasza godzina...
Z trudem udało się Weszyckiemu zaprowadzić jaki taki ład. Wreszcie oblano szpicla wodą, usadzono go w kącie na ziemi i wsparto o ścianę. Leżał wciąż z zamkniętemi oczami i dychał ciężko, Figiszewski stał w drugim kącie z rękami związanemi na tyle. Zaczął się sąd.
Figiszewski odpowiadał spokojnym głosem i z godnością.
— Kto ja jestem? Z bandą szlamowiecką jestem stowarzyszony. Nigdy się w politykę nie wdawałem. U nas surowo pilnowano, żeby z partjami nie zadzierać. My mieli swoje interesy. Z bogatych okup my brali. Naczelnik powiatu nam płaci, naczelnik żandarmski płaci, kapitan płaci, rejent i doktór płacą. Płacą dziedzice w okolicy raz w miesiąc. Wszystkie żydy kupcy też, i sam rabin płaci.
— Zaco płacą?
— Za ochronę od bandytów, czyli od nas samych, prawdę powiedziawszy. Ale przy nas na gościńcach jest spokój. Żadnego my chłopa ani ubogiego nie ukrzywdzili. Bogatych my podbieramy, bo takie mamy przekonanie, a krwi ludzkiej na nas ani też na moich rękach przez całe życie nie było.
— Skąd masz list?
— Z Warszawy żydy przysłały, a skąd oni go