— Co? Ładne czasy? Mnie chyba znowu będą brać... Uważała pani na tych dwu?
— Zwyczajni ludzie.
— Szpicel jest jeden i szpicel jest drugi!
— Co pan znowu?
— Ten mój udawał, że kupuje, a dziewczynka wciąż zaglądała do drugiego pokoju. Była nawet za ladą, żeby wygodniej zobaczyć!
— Zwyczajnie, jak dziecko w sklepie!
— Jak szpiclowskie dziecko! Oni już teraz chodzą z dziećmi, dla większej swobody i dla pozoru! Takiego nikt nie posądzi. Pani pierwsza się śmieje: szpicel z dzieckiem! A w tym jest wielki spryt!
Panna Zofja się śmiała.
— Tego, którego pani załatwiała, ja skądściś znam. On tu już przychodził i pytał o biuro — pamiętam, to było w listopadzie... To prowokator kupował dla pozoru. Sam nie wiedział czego chce, i tylko się rozglądał. Chciał niby spinek, a kupił krawat. To ich już naprowadził ten „towarzysz z prowincji“. Kochany człowiek...
Panna Zofja wzruszyła ramionami i zajęła się swoją robotą. Myślała nad tym, gdzie szukać posady, jak pryncypał już całkiem zwarjuje. Po chwli pan Kazimierz przyszedł do niej i począł szeptać:
— Ten, udający posłańca, znowu stoi po drugiej stronie ulicy. Poznałem go odrazu. Panno Zofjo, dzisiaj mnie znowu wezmą! Przed samą Wielkanocą — ruina! Jestem zasypany, już się teraz nie wykupię! Zabiorą mie do fortów, a ja tam umrę! Dziś w nocy przyjdą...
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/241
Ta strona została przepisana.