Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/243

Ta strona została przepisana.

czas każdego, kto chciał, i czynił jak gdyby honory domu.
— Ja mam strasznie ważny interes! Przyjechałem zdaleka... Ja was, towarzyszu, znam; pamiętacie, tu był wiec, ja sam też przemawiałem. Był wtedy towarzysz Sokół, Michał, Wojciech, towarzyszka Łucja, Lucyna...
— Ani ja panu nie towarzysz, ani ja jakich partyjnych znam. Dużo tu bywało wieców, ale się już dawno, Bogu dziękować, skończyły. Tu w fabryce nikogo pan nie znajdziesz — tu ludzie pracują, tu niema żadnego z partji.
— Co? Cała ta fabryka była nasza!
— Była, była, czego tam nie było... Rządził, kto chciał, a teraz znów porządek nastał. Nic ja panu nie pomogę...
— Pokażcie mi choć jednego z komitetu fabrycznego, o nic mi więcej nie chodzi. Zostawię wam tu sto rubli zastawu — na dowód, żem nie szpice]. Poratujcięż mnie, człowieku!
— Schowaj pan swoje sto rubli! Komitet fabryczny?
— Ten, co rządzi w fabryce.
— To idź pan przez podwórze, zaraz za kotłownią stoi napis „Kantor“. Tam siedzi dyrektor i urzędnicy. Tam jest zarząd.
Chodził Weszycki pod fabryką do południa. Kiedy po gwizdku zaczęli się ludzie wysypywać przez bramę, wmieszał się w tłum i rozglądał się bacznie i nadsłuchiwał. Ale robotnicy się śpieszyli, nie usłyszał ani jednego takiego słowa, z któregoby