mógł wymiarkować, te należą do partji. Zaczepił wreszcie jednego na chybił trafił. Opowiedział mu swoje troski, a gadał szczerze, żeby odrazu było znać, że jest swój i porządny.
— Ja, widzicie, do żadnej partji nigdy nie należałem, ale różnych znam, mogę powiedzieć. A wy czyj jesteście?
— Z P.P.S.
— Jak to?
— No tak.
— A z której?
— Ze zwyczajnej. Z polskiej partji!
— No, no. Przecie jest 1ewica, jest prawica. Jakże wy tego nie wiedzieli?
Weszycki nic nie rozumiał.
— Ej, jaki z was pepeesowiec, jeżeli wy tego nie miarkujecie.
— Nic a nic nie rozumiem.
— Widzicie — był rozłam, czyli są teraz dwie partje, co się ze sobą żrą jeszcze lepiej, niż dawniej z esdekami.,. A starej partji już niema.
— Starej partji niema?
— Oho — już więcej, ni z cztery miesiące. Wy chyba, bez waszej urazy, w żadnej partji nie byli, kiedy tego nie wiecie.
Drugi robociarz, który stanął przy nich tymczasem, odciągnął tamtego i rzekł do niego głośno, obrzucając Weszyckiego brzydkim spojrzeniem:
— Chodź na obiad — ochota ci z takim gadać! Chce mu się szpiclować, a od pierwszego słowa znać, że nawet niepodobny na człowieka. „Swo-
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/244
Ta strona została przepisana.