— Wariat jest, czy co? Nie wygląda na szpicla.
— Aha, dopiero co w portjerni gadali, że za wykrycie komitetu sto rubli na stół kładł...
— Naprawdę?
— Stary gadał dopiero co.
— Huzia! Huzia go! — Huzia szpicla!
Weszyckiego ogłuszyły wrzaski i gwizdanie. Zdawało mu się przez chwilę, że to sen. Osłupiał i wodził po ludziach błędnemi oczami. — Towarzysze! — wołał — towarzysze, opamiętajcie się! Ale nikt go ani słuchał, ani mógł słyszeć wśród powszechnego gwałtu. Ktoś go zajechał pięścią w kark, ktoś go potężnie kopnął z tyłu, i Weszycki wypadł z gromady. Uciekał nie ze strachu, ale przed tą hańbą publiczną, przed swoją krwawą krzywdą. Pod ziemię by się skrył, życieby sobie odebrał. Biegł, jak szalony, skręcił zaraz za pierwszy róg i śpieszył się, sam nie wiedząc, do czego. Spotkawszy pierwszą wolną dorożkę, wsiadł i pojechał do miasta, nie wiedząc zupełnie, co ze sobą robić dalej.
Uciekł Weszycki i dobrze zrobił, albowiem towarzysz „Warjat“ z frakcji i towarzysz „Razważny“ z lewicy już zdążyli wydobyć maszyny, schowane u jednego palacza pod kotłem, i lecieli na łeb na szyję „robić“ szpicla. Wypadli za bramę, pobiegli w jedną stronę, w drugą stronę, ale już nie znaleźli nikogo.
Weszyckiemu zdawało się, że zwarjował. Miał nieprzeparte pragnienie pojechać prosto na stację
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/246
Ta strona została przepisana.