Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/251

Ta strona została przepisana.

— Mnieby trzeba kogo z bojówki — odważył się wreszcie Weszycki — jeżeli jeszcze jest jaka bojówka... — dodał ze smutkiem.
— Oho — tego ci się zachciało!
Wuj się zląkł, aż pobladł. Potym się tego zawstydził, a następnie zaczął obszernie wykładać siostrzeńcowi swoje racje, zmierzając ku temu, żeby zaraz dzisiaj wracał do domu wieczornym pociągiem.
— Bojówka... Albo ona jest, albo jej niema. Jeżeli niema, no to niema. A jeżeli jest, to ona się już na te czasy tak chowa, że nietylko my z tobą, ale najsprytniejsze szpicle i prowokatory jej nie wywęszą. Tu już niema żadnego gadania. Zrozum to i daj ty sobie spokój! Na takie straszne prześladowania, kiedy ludzi biorą poprostu za nic — oni już musieli się przyczaić, jak należy. Najprędzej powłazili wszyscy do jakiego kuferka, a zostawili tylko jednego, ostatniego, który ich tam zamknął na angielski zatrzask, a klucz schował do kieszeni i pojechał za granicę czekać na lepsze czasy. Jeżeli jeszcze jest bojówka, to takby właśnie zrobiła!
— A kto strzela szpiclów po ulicy, po knajpach? Sam wuj gadał, że niema dnia, żeby nie było po kilka wypadków?
— Kto strzela? Amatorów do strzelania nie brak. A kto oni? Djabli ich wiedzą. Biją szpiclów i tych swoich zdrajców — ale równie dobrze i nas z tobą mogą postrzelić, jak pójdziemy wieczorem na piwo. Wyda się któremu, drugiemu się przy-