Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/252

Ta strona została przepisana.

widzi. Giną i ludzie niewinni, a w dodatku jeszcze mają i hańbę na wieczne czasy, bo jak ich ogłoszą w „Kurjerze“ z imienia i nazwiska, to wszyscy wiedzą, że to były szpicle. Są też takie bojówce, co ich za łajdactwo powyrzucali z partji; są tacy, co się sami zbuntowali i na własną rękę chodzą. Są tacy, co im partja kazała broń oddać, jak rozpuszczoną robotę umniejszali, a oni nie zechcieli i strzylają dalej do stójkowych, do szpiclów, ażeby zaś wyżć, chodzi poniektóry na komunę. Taki jeden do mnie przychodzi stary znajomy. Poczciwy to chłopczyna. Włóczy on się z tą maszyną po mieście, skarży się na swoją dolę. Wygnali mnie — powiada — niesłusznie, za to, żem samowolnie bandytę jednego zabił, który się odgrażał w knajpie na naszych. A ja mam na sobie sześć zamachów i nazwisko moje zasypane trzy razy — chodzę za lewym paszportem, do roboty stanąć nie mogę, bo mam przestrzeloną i niezagojoną rękę... Ot — służy sprawie — a żywi się, jak może, taka jego dola. Ile razy przyjdzie, dostanie ode mnie złotówkę, bułkę, chleba, syrek pół funta wędzonki i paczkę papierosów. To jest moja zapomoga z dobrego serca, ale jest to także jakby podatek. Z takich rzeczy on żyje, a jak kto go z dobrej chęci wesprzeć nie zechce, to on mu z rękawa pokazuje maszynę. Przychodzi raz na tydzień regularnie. Jak nie przyjdzie w który tydzień, to znaczy, że go wzięli, a w takim razie powieszą go napewno. Takich ja kilku znam, którzy się tułają — szukając tej śmierci po świecie. Ale