z gorąca, i ze ścisku. Przed gmachem na ulicy znowu wiec, a raczej z dziesięć wieców, aż czarno od ludzi. Tłum wywala się przez główne drzwi i niema się gdzie podziać. Jak pójdzie: „Czerwony sztandar“!...
Gdzie się to wszystko podziało? Weszyckiego zmroziło wspomnienie. Wstąpił gdzieś na rogu do knajpki zakropić się, bo mu już się źle zrobiło na duszy. Wypił raz, zakąsił, posiedział, wypił po raz drugi i trzeci.
Kiedy się znalazł na ulicy, znowu napotkał grupy ludzi — po kilku, pędzonych z cyrkułów do ratusza. Znowu zaczepił go patrol o ten paszport. Za tym razem zrewidowali go. Był tam cywilny, z miny robociarz, który mu przez cały czas uważnie patrzył w oczy. — Ejże draniu — pomyślał z bólem Weszycki — żebym ja cię tak dostał w moje ręce! Okropnie mu stanęła w pamięci twarz zdrajcy. — Skąd się robi taki zdrajca? — Jak to idzie? — tego nie mógł zupełnie zrozumieć. Rozmyślał i tylko mu się w głowie przewracało. Nie nawykł on do takich rzeczy w swojej cichej okolicy. Żeby tak miał przy sobie broń, poszedłby za nim i gdzieśby go tam przycapił.
Szedł Krakowskim Przedmieściem, aż pod Brystolem coś sobie przypomniał. W szedł do jednej bramy i minął długie podwórze. Stanął przed ciemną oficyną i westchnął. Tu się drukowała i wychodziła gazeta. Tu na górze siedzieli towarzysze, co ją pisali, i inni, najpierwsi ludzie. Tu przychodziły deputacje, tłumy interesantów, dele-
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/256
Ta strona została przepisana.