Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/257

Ta strona została przepisana.

gaci strajkowi, różne komitety po radę, po rozkaz. Wokoło harcowały chłopaki-roznosiciele, hałasując po całem podwórzu. Całe ich chmary obstąpiły wejście do drukarni, gdzie płonęły wszystkie okna i, hucząc pracowała maszyna. Co było ścisku i krzyku, jak rozpuszczali numer! Wydzierali go sobie ludzie. Stał wtedy, pamięta, ze dwie godziny na tym samym wybrukowanym miejscu i dusza mu rosła. Nasza gazeta! Nasza własna, partyjna gazeta, co się we własnej drukarni bije i na cały świat idzie, i nikt nie ma prawa ani siły, żeby temu przeszkodzić!
Wszystko djabli wzięli! Poczuł się słabym i nic mu się już nie chciało. Wyjechałby, co prawda, z chęcią dziś jeszcze z tej Warszawy, gdyby nie to, że całkiem mu się nie chciało wracać do domu. Poco tam pojedzie z takierni nowinami? I co będzie robił? Już do niczego nie miał ochoty. Marnie mu było, jak nigdy.
Ale u wuja czekała na niego dobra nowina. Stary znalazł drogę do partji i to taką, te najprzód jest pewna, jak mur, a po drugie doprowadzi go i do jednych i do drugich ze starej partji.
— Dowiedziałem się, że jeszcze tak źle nie jest. Tworzy się tu jeszcze nowa partja — też z bojówką. To ma być nareszcie dobra! Co najlepszego zostało, to tam idzie...
— Mnie trzeba tylko do tych, co ze starej... nowych ja nie ciekawy...
— Nowa ma zgodę zaprowadzić...
— Zgoda dobra rzecz...