w imieniu partji! Dzielni są wasi chłopcy! I szpiclaście sprzątnęli — dobrze!
Odrazu, jakby kto odmienił Weszyckiego. A więc partja jest, choć w ciężkich kłopotach. A więc dźwiga się i jeszcze będzie dobrze! A on się do tego przyczyni. Umawiali się co do wręczenia pocisku komu należy. Pieniądze towarzysz policzył i przyjął. Zapalili papierosy i gadali o różnych sprawach. Towarzysz rozpytywał ciekawie o stosunki w cukrowni i w okolicy. Weszycki opowiedział mu szczegółowo o wszystkiem. Miło mu było zdać nareszcie sprawę z roboty za tak długi czas. Miała się czem pachwalić organizacja lucieńska. Towarzysz zapisywał sobie w notesiku niektóre fakty i niektóre nazwiska i pomrukiwał zachęcająco: Dobrze, dobrze, tak właśnie należało.
Wreszcie Weszycki nieśmiało zaproponował, czy nie mógłby zostać w Warszawie, przy tutejszej robocie. — Czasy są złe, ludzie wybrani, ja myślę, żebym się tu raczej przydał, a tam moi dadzą sobie rady i sami. Towarzysz pomyślał chwilę i przystał. — Dobrze, zostaniecie u nas. A o robotę ja się dla was jut postaram.
I znowu nowe życie weszło w Weszyckiego. Okropnie był rad czepić się tej nowej pracy w Warszawie. Ufał sobie, że taki jak on, siłę dopomoże partji w tej ciężkiej potrzebie.
— Jabym się podjął, jak trzeba, tę bombę szmyrgnąć w kogo tam towarzysze uważają... Na taki czas toby dobrze zrobiło, prawda?
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/259
Ta strona została przepisana.