Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/261

Ta strona została przepisana.

danach na nogach pod strażą dwu żołnierzy, Na skórzanej kanapie siedział rozwalony, z papierosem w zębach, ów wczorajszy drab cywilny, który go rewidował na ulicy. „Towarzysz“ przywitał się z nim i usiadł obok, nie zważając zupełnie na Weszyckiego, który rzucał się ku niemu i wrzeszczał, jak warjat. Wsunęli mu parę kułaków pod żebra, aż go sparło i nałożyli mu na ręce kajdanki.




Przez olbrzymie okna kawiarni Kamil patrzył na Sukiennice, na wieżę Marjacklego kościoła, na ludzi rojących się po rynku, a widział przed sobą jakby niezmierzoną, matematycznie równą, białą płaszczyznę. Pusto — zimno. To, na co patrzały oczy, wydawało mu się czemś dawno przeżytym. To wspomnienie jakiejś przeszłości błąkało się po głowie, przeszkadzając rozumnemu myśleniu, o tym, co jest. A niema na świecie już nic poza pustą, zimną przestrzenią. Życie można spędzić, idąc ku jej granicom — nie ma końca biały świat. Niema na nim drogi, kierunku. Ani śladu żywej istoty. Martwo i głucho.
Oderwą się od duszy ciche myśli, jak westchnienie. Pójdą w dal, żeby zniknąć już na zawsze. Przemykają po równinie lodowej, jak pasemka śnieżnego pyłu. Oto już ją zdmuchuje przebiegająca chwila. Rozlega się rozpaczliwe pytanie. Głucho i martwo. Nie czeka odpowiedzi i milknie wśród białej pustyni. Niepojęta samotność! Obłąkany strach opasuje duszę, zaciska swoje nie-