Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/266

Ta strona została przepisana.

jest zbuntowany, zbity i okuty niewolnik. Ale co będzie jutro?
— Wszystko mi jedno...
— Dobrze żeś przemówił. Coraz lepiej! Otóż jutro może nadejść kres, mogą się zacząć objawy masowego upodlenia i wówczas runie wszystko, co pozostało, a zostało jeszcze ogromnie dużo. Ocalało najcenniejsze: bunt! To należy podtrzymać za wszelką cenę. To moje jedyne na dziś zadanie. Dusza tłumu domaga się odwetu. Socjolog to nazwie naiwnym — bo to jest naiwne, ale dusza masy jest też naiwna i w tym leży jej pierwotność i wielkość. Prawdą jest, że teraz nic realnie nie wskóramy tym naszym słabym — śmiech powiedzieć — tak zwanym „terrorem“, ale damy masom w czarnej doli momenty, przebłyski chwilowego zadowolenia, damy im chwile złudzenia siły — damy im bodaj cień zemsty! To znowu niby naiwne, ale mój cel jest trzeźwy, obliczony, niezawodny. Mój cel jest mały, jest środkiem do czegoś — co ma kiedyś nastąpić, ale na tymczasem, na to okropne „tymczasem“, starczy i tego. Niechaj się dzieje to, co być musi. Może odżyje rewolucja? Może zajdzie jakiś przewrót? Może będzie nowa wojna, japońska, nie japońska? Na ten czas my — tym małym, możliwym środeczkiem...
— A w tym środeczku — sadzawka krwi z kolumnadą szubienic naokoło...
— Małą ilością krwi i małą ilością szubienic dokażemy tego, że masy nie upodlą się w tym najgłębszym, tajemniczym swoim, bezwiednym