Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/269

Ta strona została przepisana.

Kamil spojrzał na towarzysza z szyderstwem.
— Będę myślał, będę myślał przez całą noc — odpowiedź moją wyczytasz jutro w porannych dziennikach. A czy się zobaczymy... Haha!...
— Jak sobie zechcesz. W każdym razie hańba to dla rewolucjonisty, żeby dla kobiety...
— W każdym razie wszystko mi to jedno!
Leon ponuro patrzył za nim, jak przesuwał się między stolikami i znikł za wielką kotarą, odsłaniającą wejście. Kamil nie obejrzał się nawet na przyjaciela.
Leon został w kawiarni i zagłębił się w gazetach. Czytał pilnie z godzinę, a potym wyszedł na miasto. Wciąż potrącał i przepraszał ludzi, pogrążony w myślach. Przechodząc koło wielkiej wystawy sklepu kwiaciarskiego, przystanął i z rozkoszą patrzył na pęki kwiatów.
Coś pięknego, wzruszającego jak uśmiech dziecka, spojrzało nań z pomiędzy gałązek i bukietów. Bił od tych kwiatów zmienny, niespokojny urok smutku i radości. Przypomniały się Leonowi rzeczy dawne.
— I ona była, jak kwiat...
Wstąpił do sklepu i wybrał kilka puszystych, bogatych gałązek mimozy.




Kama leżała na łóżku i nie odrywała oczu od zakratowanego okna. Żelazne sztaby dzieliły widzialny świat na prawidłowe kwadraty. Piękne były nagie, czarne konary drzewa, powykręcane