Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/271

Ta strona została przepisana.

mówić, do siebie samej się uśmiechać — sobie samej nucić tę pieśń wesela i szczęśliwości! Co za rozkosz... Jest jak ptak — rozumie mowę, życie i duszę ptaków niebieskich. Polata, jak one, na skrzydłach. Kołysze się wysmukła trzcina wodna i patrzy na swoje odbicie w wodzie. Szepcze — szepcze... To ona. Nie czuje siebie, jak rozemdlewający się obłok, który oto już zanika: rozstają się ze sobą odmęty składających je dusz, rozbiegają się powszej ziemi dusze-siostry w radości, w pięknie, w chwale. Ona jest wszędzie — wszędzie. Nie ma swojego miejsca, nie ma żadnego „tu“, ani „tam“, ani „gdzieś“.
Srebrzyście rozlega się jej radosny śmiech po białym, pustym pokoju. Długo brzmi pieśń wesela i chwały. Wyczerpana ze szczęścia usypia.
Tam we śnie staje wśród niesłychanych dziwów swojego świata, gdzie jej jest dobrze, błogo! Tam chwieją się na wietrze olbrzymie liście, kołyszą się cudne, potworne kwiaty i obłoki wypisują na modrym niebie znaki, które odczytuje i rozumie, jak litery ludzkiego pisma. Układają się wszędzie napisy, pełne nadludzkiej mądrości. Jej hasła i słowa rozbrzmiewają w szepcie liści, w plusku fali, którą w godzinę przypływu wysyła aż do jej stóp dalekie morze. Otoczy ją tłum duchów dobrych i nareszcie swoich.
Budzi się zwolna, O padają jej powieki. Na chwile powróci sen. I znowu zaczyna się życie tajemne. Aż roztworzą się oczy na to, co ma byt