Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/272

Ta strona została przepisana.

inny — jakoby prawdziwy i długo spoglądają z niewiarą, z bolesnym zdziwieniem.
Czy to sen? Czy to prawda? Czy to prawdziwy sen? A czy bywają kiedy sny? A czy istnieje świat? Czy jest cośkolwiek? Czy jest ona?
Jest jakiś powolny ruch — opadanie z wysokości czegoś białego, białego, białego...
To płaty śniegu spływają z nieba i uściełają się na nagich konarach, na cienkich gałązkach, wszędzie — wszędzie. Przedostają się przez szyby i zapełniają biały pokój. Pełno ich — wirują, chwieją się w powietrzu, układają się na podłodze. Biało, biało...
Nagle budzi ją straszliwy, rozsadzający głowę huk.
Niepojęta siła podrzuciła ją w górę. Kama zrywa się, wypada z łóżka, biegnie gdzieś z obłąkanym wrzaskiem. Runęła na podłogę, wysłaną grubym, szorstkim dywanem. Za sekundę urwie się wszystko, zniknie wszystko. Już wie, że jest rozerwaną na strzępy. Resztką życia jeszcze wie, te daleko od niej leżą jej ręce, nogi, że krwawi gdzieś daleko odrzucone, jeszcze bijące serce.
— Gdzież moja głowa? gdzie ja jestem? — gdzie jestem „ja“? Mnie jut niema — to śmierć. To taka jest śmierć? Ciemno.

Znowu leży w łóżku. Długo wpatruje się w człowieka, który przy niej siedzi. Człowiek porusza ustami i uśmiecha się do niej. Bardzo się stara, żeby wiedzieć, kto on jest. Powinna to wie-