Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/277

Ta strona została przepisana.

trząsnął, obracał na wszystkie strony, ale pieniądze nie dźwięczały, bulgotało tylko coś we wnętrzu cichuteńko, jak w zakorkowanej butelce. Pokrywa nie dała się odkręcić. Puszka była grubo nasmarowana zaskrzepłą tłustością i tylko obracała się w ręku. Kiedy tak oglądał ją na wszystkie strony, nagle poraziła go, jak piorunem, pewna myśl — okropne podejrzenie — niezbita pewność!
Stary skamieniał ze zgrozy. Bał się poruszyć z miejsca, bał się położyć straszny przedmiot, a dreszczem przejmowało go jego zimne dotknięcie. Tak stał długo, az dopóki ktoś nie wszedł do sklepu. Zebrał wszystkie siły, zmusił się i złożył puszkę na sianie w koszyku... Zlany zimnym potem stanął za ladą, nieprzytomnie patrząc przed siebie i dysząc ciężko.
— A co to panu? Chory?
Staremu latały przed oczami czarne płatki i nie odrazu poznał kto przed nim stał. Był to chłopak lat około dwudziestu, gołowąsy, blady, o smutnym wejrzeniu w podsiniałych oczach. Pokiereszowany kapelusz miał nasunięty głęboko, a szerokie palto było zapięte szczelnie, ale włożone tylko na jeden rękaw.
— CM to, febra pana trzęsie? A może pan na loterji wygrał główny los?
— Jeszcze ciebie tu, szczeniaku, brakowało! wynoś się, pókiś cały...
Chłopak spojrzał nań zdumiony i w tejże chwili oczy jego stały się złe, bezczelne i wyzywające.
— Powoli, stary, tylko aby nie za prędko...