Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/279

Ta strona została przepisana.

trwało z godzinę, aż nagle wróciło opamiętanie, a rozpacz go porwała, gdy sobie uświadomił, jak śmiertelne głupstwo popełnił z tego śmiertelnego strachu. Oddał się bowiem w niewolę człowiekowi więcej niż niepewnemu, półbandycie, który zostanie lada dzień całkowitym bandytą. Związał się z jutrzejszym prowokatorem, który na niego pierwszego wskaże — jest i pozostanie na łasce i niełasce człowieka bez czci i wiary.
Staremu leciało wszystko z rąk. Patrzył nieprzytomnie, na pytania odpowiadał bez sensu. Spalił w piecu futerał po pocisku, koszyk synowca i nawet siano z koszyka, ale nie przyniosło mu to ulgi. Było mu coraz gorzej. Czuł, że pogrążał się coraz głębiej i tonie w okropnościach...
Tak“ wpadł“ mądry i szczwany znawca życia, uważny świadek i obserwator rewolucji, który ze swego sklepiku wszystko widział i wszystko rozumiał, który każdemu umiał dać rozumną radę i każdemu potrafił: „otworzyć oczy“ i „zatkać gębę“.




Rewilak, wyszedłszy ze sklepu, szybko przepychał się przez tłumy przechodniów na ulicy Piwnej i, skręciwszy w bok, zagłębił się w wązkie uliczki starego miasta. Niepowstrzymana radość iskrzyła się w podsiniałych oczach chłopaka na wymizerowanej twarzy jaśniał naiwny i głupowaty uśmiech szczęścia, jak u dziecka.
Było to bowiem prawdziwe szczęście. Takie