tym jako „Cyngiel“, miał, pomimo niespełna dwudziestu lat, długie dzieje doli i niedoli. Miał on swoje czasy szczęścia i chwały i krzywdy i utrapienia i hańby. Złe zaczęło się rok temu, a jak się raz zaczęło, to gnębiło i spychało go coraz niżej. Rok temu wyrzucili go z bojówki. Za co? Za nic.
Spotkał raz w piwiarni na ulicy Smoczej towarzystwo pijanych andrusów, którzy sami z nim zaczęli. Jeden go skądsiś znał i odrazu do niego: Ty hyclu partyjny! co ty na naszych po mieście polujesz? Pójdziesz na stryk, gałganduchu, pierwszemu salcesonowi cię wydam i na sądzie poprzysięgnę. Ty rzeźniku ludzi niewinnych! I tak dalej. „Kuroki“ wyjął maszynę i tego urągającego polożył na miejscu, dwu jeszcze poranił, do czwartego nie trafił i uciekł.
Z tego się zrobiła cała sprawa. Sądzili go towarzysze i osądzili niesprawiedliwie, a do kogóż było apelować? Wyrzucili go z piątki i z bojówki, przygrozili, nastraszyli i kazali wracać do dzielnicy, do zwyczajnej roboty, zapowiedziawszy jeszcze: Warto ci było w łeb strzelić, ale cię szkoda. Idź i zasługuj się partji — tylko żeby o tobie było cicho! Już my będziem mieli na ciebie oko. Ale kiedy mu kazali oddać broń — nie usłuchał. Tego jut było zanadto. Ze łzami w oczach prosił i tłómaczył. Jakże on może zostać bez broni? Był tam jeden srogi towarzysz, który agitował, żeby go ukarać na miejscu! Rewilak nie opierałby się temu i zupełnie lojalnie zgodziłby się na wszystko! ale
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/281
Ta strona została przepisana.