Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/282

Ta strona została przepisana.

broni oddać nie mógł, nie chciał i nie oddał. Udało mu się jakoś unieść cało głowę z tego sądu. Ale ogłoszono go po wszystkich dzielnicach, partja go się wyparła, dawni towarzysze patrzyli na niego z pod oka, kiedy ich mijał na ulicy, i bardzo mało kto chciał się z nim zadawać. Nagromadziło mu się w duszy żalu i złości. Ręka, przestrzelona kiedyś powyżej łokcia, nie chciała mu się goić, do żadnej roboty stanąć nie mógł. Zaczęła się niedola.
Z początku błąkał się luzem, a potym stowarzyszył się z jednym facetem, który się nazywał „Murzyn“ i chodził na osobności, nie należąc do żadnej komuny bandyckiej. Przez niego poznał się z wytrawnym i starym bandytą „Michalskim“, człekiem tajemniczym, który mógłby być ojcem Rewilaka. Był to drab już szpakowaty, zawsze zły i milczący, a gotowy na wszystko. Ten z całej trójki najcelniej strzelał, ale dowodził wszystkiemi „Murzyn“. Plątała się przy nich jeszcze Franka, „siostrzenica“ Michalskiego, a w gruncie jego kochanka, dziewczyna sprytna do wszystkiego i ciekawa wszelkiego świństwa, z powołania łajdaczka szczwana, bezczelna, choć miała nie więcej nad lat siedmnaście. Niewiadomo, co trzymało w kupie kompanję, bo nie było tam żadnej przyjaźni, ani wzajemnego zaufania. Rewilak źle się czuł przy nich, ale zawsze z kimś musiał trzymać, bo jakże tak samemu? W istocie czuł on wstręt do robienia komuny nawet u najbogatszego burżuja, ale żyć z czegoś musiał, więc znosił do czasu wszystko i chodził z niemi — to sobie tylko postanowiwszy, że