Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/284

Ta strona została przepisana.

Nauk tych Rewilak słuchał zawsze z najwyższą ciekawością. Ogarniał go strach przed okropnym człowiekiem, brała go i żądza, żeby samemu się raz przerobić, raz odważyć, wyzbyć się wstydu i pamięci na wszystko dawniejsze, co w nim jeszcze żyło i mordowało, a dolegało gorzej, nit ból w zranionej ręce.
Imponował mu mądry, łajdacki uśmiech, z jakim o różnych rzeczach gadał stary Michalski, rozpalała go Franka djabelskiemi swojemi pomysłami i bezczelnym bluźnierstwem przeciwko wszystkiemu, co tam zostało w nim jeszcze. Ale odważyć się jeszcze nie mógł. Brakowało jeno mały krok uczynić, żeby się z tamtemi zrównać, a nie mógł się jakoś przezwyciężyć. Dopóki gadali — słuchał i przytakiwał we wszystkim, ale jak przychodziło do samej roboty — zapowiadał zgóry, co zrobi, a czego nie zrobi. To też w kompanji mieli go za głupiego. Tego się wstydził, ale poprawić się było trudno. Bo choć na tym świecie najłatwiej o podłość, jednak nie wiedział tego ekstowarzysz „Cichy“ czyli „Kuroki“, jak to trudno stać się prawdziwym łajdakiem, bez czci i wiary.
Był popychadłem przy starych bandytach i słuchał ich, ale nie we wszystkim. Starzy cenili go za wierność i uczciwość, które w komunie bandyckiej, jak wszędzie, nie dają karjery, ale jak wszędzie są bardzo potrzebne i mają swoją cenę.
Po paru miesiącach komuna się rozpadła.
Któregoś wieczora stary Michalski, wróciwszy