z tego strachu, żeby nie być przez niego wydanym. Najstraszniejsze było dlań to posądzenie o zdradę. Rzewnemi łzami się zalał, kiedy mu ktoś o tym bąknął i omało tego oszczercy na miejscu nie położył. Pisał listy do partji, ale mu nikt nie odpowiadał. Podejmował się dokonać różnych trudnych czynów, życie oddawał, byle go przywrócono do dawnych praw. Ale nikt z nim nie chciał nawet gadać, tylko go ostrzegano przez ludzi, żeby w oczy zanadto nie lazł, a najlepiej, żeby się gdzie podział, jeżeli chce życie zachować. Nie mogąc zaś głodu i poniewierki dłużej znosić, zaczął znowu wstępować chyłkiem do sklepów i monopolów — tak między dziewiątą a dziesiątą wieczorem, na ustronnych uliczkach, wypatrzywszy, że w sklepie niema mężczyzny — wpadał, czynił gwałt, wołał na pomoc swoich kamratów, co to niby czekali w „sześciu“ na ulicy, czasami strzelał w sufit i wynosił po parę rubli. Z zemsty za to i dla pocieszenia w strapieniach, a niejako jak gdyby za pokutę, strzelał po nocy do stójkowych, do żandarmów, do samotnie spotykanych oficerów. Prócz tego czynił na ulicy porządek: kiedy widział, że alfons szarpie się z kobietą, walił do niego nie pytając o co idzie. Raz zranił jakiegoś porządnego pana, prześladującego po nocy samotną panienkę. Jeżeli w swoich wędrówkach po mieście trafił na dwu bijących się andrusów, czekał spokojnie, aż jeden drugiego powali, i strzelał do tego, który był na wierzchu. Po knajpach robił znajomości i podejmował się różnych niebezpiecznych spraw. 283
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/286
Ta strona została przepisana.