rana do nocy, a w ciągu sezonu dzień i noc, zarabiali na życie. Przez okno w dachu widać było wieże katedry, na ścianach były obrazy święte, a nad oknem klatka z kanarkiem, którą tak genjalnie zauważył poeta Starego Miasta. Jednak w domu u Baćków brakło nastroju patryarchalnego, zrównoważenia i cichej radości życia, któremi tchną postaci, wyczarowane przez poetę. Może tak i było kiedy — ale zburzyła to i zaprzepaściła na zawsze rewolucja, która dotarła i do starej twierdzy staromiejskiej. Obrazy święte wisiały po dawnemu na ścianie, ale Tomasz Baćka wraz z toną jut oddawna modlili się do innych bogów.
I ci im nie pomogli...
Rewolucja się zbliżała, rozpędzała się i przejechała wreszcie z hukiem, gwałtem, zawieruchą. O tej porze była już gdzieś daleko. Każdy podczas tej burzy coś zarobił i każdy coś oberwał. Na trzy dni zyskał i, nie zdoławszy jeszcze przywyknąć do dobrego — tracił i to, co mu przybyło, i to, co miał przed tym. Inny więcej zachował, niż zagubił, innemu wszystkiego odebrać nie zdołali, czy nie zdążyli. Różnie bywało po ludziach, a w każdym fachu inaczej. A u krawców-chałupników wciąż była stara bieda.
Narobili człowiekowi apetytu, rozwydrzyli tego biednego człeka, strzelali, ciskali bomby, robili demonstracje, gadali na wiecach, kazali strajkować, trzymać się.
Baćka strajkował, trzymał się — ale wytrzymać było trudno krawcom-chałupnikom.
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/291
Ta strona została przepisana.