przeciwko caratowi, kapitałowi i socjalistom. Poznał Baćka, że carat jest jeszcze za mocny, żeby z nim zadzierać, że kapitał — to sam djabeł, że Boga na niebie niema, i że socjaliści to same oszusty, co wciągają w biedę niewinnego człowieka, co, jak im potrzeba, włażą drzwiami i oknami, ciągną za łeb do buntów i strajkowania, odgrażają się, gotowi są na wszystko, a jak już jest zupełnie źle, to żadnego niema.
— Niechno się tu który u mnie pokaże! — odgrażał się w ostatnich czasach Baćka.
— Pomyjami go za drzwi wyleję! — wykrzykiwała Baćkowa.
Ale i „socjały“ i „partyjni“ kpili sobie z tych pogróżek, albowiem wszyscy siedzieli za kratą w zupełnym bezpieczeństwie przed zemstą zawiedzionego ludu.
Próbowali ludzie działać i pokorą, nie tą prawdziwą, która dwie matki ssie ale tą obłudną, przymuszoną, pod którą tai się wściekły, niechrześcijański bunt. Poniżali się krawcy-chałupnicy, skamłali, po nogach całowali swoich panów.
Pan Żołopowicz, właściciel wielkiego składu gotowych ubrań męskich, wiedział, że to nie ta prawdziwa pokora, co niebiosa przebija, i ustąpić nie mógł.
— Widzisz, mój panie Baćka, nie trzeba było robić rewolucji, nie trzeba było na łajdactwa się puszczać. Mówiłem, uprzedzałem, błagałem. Ale ty jeden z drugim wolałeś słuchać tego żydka, co to go żydzi hurtownicy podesłali na zgubę polskiej
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/293
Ta strona została przepisana.