sprawy i polskiego przemysłu, niż mnie, twego przyjaciela i ojca. Katolik jesteś, panie Baćka?
— Katolik, panie, człowiek jest grzeszny, wielmożny panie.
— I ja jestem katolik. Czemużeś ze mną, ze sprawą polską nie trzymał?
— Już ja na wieki wieczne nauczony, wielmożny panie. Ale jak tego Pana Boga kocham i już Polski pragnę — nie można za tę cenę wyżyć. Jak pragnę szczęścia, nie można, żeby się człowiek na śmierć zamordował i w nocy nie spał, to nie można, Nie można i nie można. Dawniej my brali od kamizelki...
— Mój Baćka, nie gadajmy, co było dawniej. Dawniej był ład, był przemysł, był kredyt, człowiek był pewny życia i mienia. A teraz co? Przewróciliście wszystko do góry nogami, zrujnowaliście przemysł, zrujnowaliście i mnie, a teraz chcesz dawną cenę za kamizelki. Nie mogę. Katolik jesteś?
— Katolik, wielmożny panie!
— I jam katolik. I serce mam i litość w sercu mam, ale jak nie można, to nie można. Chcesz, żeby ubraniami handlowały w Warszawie same żydy? Nie chcesz? Dobrze. To nie można obdzierać swojego. Spróbuj. Idź do żyda — może ci będzie lepiej.
Był Baćka i u żydów, ale i to mu nie pomogło. Sytuacja była przykra. Pan Żołopowicz nie mógł, ale i Baćka jut nie mógł. Pan Żołopowicz był zacny majster. ale nie mógł. Baćka był strasznie
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/294
Ta strona została przepisana.