Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/298

Ta strona została przepisana.

Wieczorem, kiedy baba szła do sklepiku na plotki, zaczął Rewilak układać swój list pośmiertny do partji. W wielkim wzruszeniu, chodząc po izbie, dyktował głośno, a krawiec gryzmolił, jak umiał, ołówkiem na papierze, rozłożonym na desce od prasowania. Doradzał poprawiał, kłócił się o słowa.
— List musi być piękny, żeby go mogli cały wydrukować.
— Takiej spowiedzi oni nie wydrukują, bo za dużo na mnie świństwa ciąży. Mnie o co idzie? Niech mnie jeno wspomną uczciwie, w paru słowach — że to ja zrobiłem. Z imienia, nazwiska i wszystkich trzech pseudonimów, bo mnie ludzie rozmaicie znają. Niech napiszą: grzeszył, łajdak z niego był, ale żałował, poprawił się i życie za dobrą sprawę oddał. Przecie nawet ten klecha na spowiedzi rozgrzesza.
— Ludzi dużoś namordował?
Rewilak westchnął.
— Ludzi porządnych, jak się patrzy? Ja nie — ani jednego, ale jak przy mnie nieraz robili, tom nie przeszkadzał i za te zdobyte pieniądze żyłem — to jest prawda i to mój grzech.
— A tak szpiclów, salcesonów i inszych psubratów? Dużo tego było?
Rewilak znów westchnął.
— Widzicie, stary, niby się robiło, jak to w rewolucji. Zapowiedziałem sobie tak: wyrzucili mnie z partji, skrzywdzili, opublikowali, a ja pokażę, ze i samemu można dużo dobrego zrobić. Ale mnie