Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/32

Ta strona została przepisana.

rzyła. Wytryskały, jak rzuty płomienia, myśli piękne, czyste. Prawdziwe życie przestawało istnieć, milkło. Nie żałowała niczego, co pozostaje. W tej chwili rozkochała się bezgranicznie, z rozkosznem samolubstwem w swoim czynie, w swoim nowym świecie, w sobie.
Zimny, żelazny ciężar pocisku czuła na sobie, jak dotknięcie nieznanej, palącej rozkoszy.




Ponuro patrzy na Wisłę, a przez Wisłę na szeroki kraj pusty zamek królewski. Nic już nie mówi duszy jego ogromny kształt. — Kiedyż ono było, owo kiedyś?...
Nie spływają zeń, jak ze starych ruin, westchnienia dalekiej przeszłości. Martwy, urzędowy, splugawiony wiekową nieustającą przemocą, która tam założyła sobie koszary. Zapomniał mieszkaniec stolicy, kto tam ongiś siadywał i czyje tam było prawo. Musiał zapomnieć, bo zbyt ciężko byłoby pamiętać. Mniejsza o królów, można wytrzymać bez królów, nie oto Polakowi idzie...
Kiedy okiem pamięci spogląda na ongiś królewski zamek, staje mu w oczach natrętne widmo. Jak upiór z za grobu sięga nieobeschłym jeszcze ze zgnilizny piszczelem po żywego człowieka.
A człowiek chce żyć. Człowiek lubi żyć spokojnie. Nauczył się Polak odpędzać upartą, wyłażącą zewsząd zmorę. Już potrafi Polak nie pamiętać, nie dostrzegać, wymijać. Już może nareszcie nie wzdychać. Dużo, dużo umie już Polak. Niechże tak będzie...