Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/38

Ta strona została przepisana.

świadomym siebie człowiekiem i nie mógł zapomnieć o naukach, dawanych podwładnym. Nie był zaślepionym w sobie despotą i wiedział, co może o nim myśleć jego zawsze uniżone otoczenie. Cierpiał, wstydził się, ale nie mógł się przezwyciężyć. Nie był to strach — to był wstręt do tego rodzaju śmierci. Krótki huk, wstrząśnienie, popłoch wokoło, a on leży rozerwany na strzępy, osobno noga, osobno głowa... Kałuża krwi...
W całym kraju radość i uciecha. Śmierć to ponura i jakgdyby poniżająca. Nie — to nie byłaby śmierć bojowa. Z melancholją marzył o huku armat, o tętniących masach koni, o szeroko rozwiniętych szeregach wojsk. To jest śmierć! Polec przed frontem armii, w oczach towarzyszów broni — od kuli nieprzyjacielskiej...
Ale ponieważ nie zanosiło się na żadną wojnę, więc generał nie wyjeżdżał z zamku ani na krok. Codziennie, po kilka razy na dzień, telefonowano do jego kancelarji: pułkownik żandarmski X. zabity na miejscu, oficer policyjny J. ciężko raniony, rewirowy N. cyrkułu na miejscu, sześciu policjantów, dwu agentów ochrany. A dalej telegramy z prowincji: gubernator radomski, policmajster lubelski, zabranie kasy w gubernji X, napad na pocztę, napad na biuro policji...
Powódż takich codziennych wiadomości wyżłobiła w nim głęboką świadomość o potędze rewolucji. Czynił w imieniu cara i czyniono w jego imieniu wszystko, co tylko było w jego siłach, żeby złamać wroga. Kraj był ściśnięty w kleszczach