Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/39

Ta strona została przepisana.

stanu wojennego, więzienia były pełne, wieszano bez litości, po ulicach chodziły patrole wojskowe, mrowie szpiclów obciążało budżet, a jednak w biały dzień działy się rzeczy niesłychane. Uzbrojone bandy grasowały po kraj u, nikt z dygnitarzy nie był pewny życia. Robotnicy po fabrykach rządzili się, jak chcieli, pisma rewolucyjne wychodziły codziennie i były sprzedawane zupełnie otwarcie na ulicach miasta. Ruszyli się nawet śpiący od wieków chłopi polscy i urządzili olbrzymi strajk rolny. Generał nie był konstytucjonalistą, ale liczył że gdy się zbierze Duma, zawsze będzie lżej. Tymczasem w przeddzień wyborów w Warszawie genjalnym podstępem wydostano z więzienia dziesięciu ludzi, skazanych na śmierć, i wystawiono na szyderstwo wszystkie władze krajowe i samą kwintesencję władzy, czyli jego samego. To już było za mocne.
Generał stawał się manjakiem. Pilnowano go, jak króla. Ludzie blizcy oszczędzali mu przykrości — nie pozwalali mu nigdzie wyruszać, a on pozwalał, żeby mu nie pozwalali i „dla dobra służby“ siedział, jak mysz pod miotłą, w swoich apartamentach.
Miewał jednak w tym swoim bezpieczeństwie momenty niesłychanie przykre. Dokuczało mu poczucie swojego poniżenia i śmieszności. Zrywał się tedy i nakazywał przegląd całej załogi na Mokotowskim polu. Ale, gdy wszystko już było gotowe, gdy dwie dywizje wojska czekały nań, generał truchlał, bladł i kładł częste znaki krzyża