rasolem w ręku, kiwa się na wszystkie strony niezgrabnie, sztywno robi kilka kroków i pada niespodziewanie szybko. Jakże wesoło...
— Napij się wody! Zaraz napij się wody sodowej! Natychmiast...
Idzie posłusznie. Z rozkoszą wypija dużą szklankę przepysznej jakiejś, mrożonej lemonjady. Płaci rubla. Przyćmiewają światła. Dzwonek.
Patrzy z chciwością. Wysoko na galerji na wielkiem płótnie przebiega szybko żyjący krajobraz: środkiem biegną szyny kolejowe. Z jednej strony spływają zbocza gór, z drugiej faluje i bije o brzeg żywe, cudne morze. Zdalęka przepływa fala, rozpędza się, zbiera siły, naciera i szerokim płaszczem zalewa brzeg. Wiatr od morza niesie jędrny, słony chłód, chwieją się na wietrze gałęzie drzew, mijają białe wille, pałacyki. Przemykają szybko ludzie, patrzący na pociąg. Znajomy, miły walc narzuca dziwny, rzewny urok na to wszystko. Ktoś głośno wywołuje tytuł numeru: „Droga z Nicei do Monte-Carlo“. — Nigdy tam nie będę — myśli Kama i łzy napływają jej do oczu.
Skoczna, trywjalna polka. Toczy się środkiem drogi pijany jegomość, oszczekują go psy, najeżdża nań rowerzysta, przewracają się obadwaj w pocieszny sposób. Wokoło śmiechy. I Kama się śmieje. Pijak idzie dalej, wpada w stado owiec i bije się z pastuchem. Znowu psy, które wydzierają mu z ubrania całe płaty. Jakiś człowiek niesie coś na głowie w dużym kuble. Pijak włazi mu pod nogi i zostaje oblany wapnem od stóp do głów. Wo-
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/51
Ta strona została przepisana.