Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/69

Ta strona została przepisana.

Kareta stanęła. W drzwiczkach pokazał się furman zalany deszczem, w lśniącym cylindrze, z wielkiemi guzami. Jedną ręką trzymał lejce, a drugą zdjął cylinder.
— Jaśnie państwo zechcą kazać mi gdzieś do djabła raz dojechać, bo jeżeli tak będzie dłużej, to was zawiozę prosto do cyrkułu.
— Ale! to Kamili — zdziwiła się Kama.
— Ja, do usług jaśnie pani, ale nie jestem żadnym dorożkarzem, tylko skończyłem uniwersytet, więc proszę się choć trochę miarkować. Zmokłem, jak pies te przeklęte konie rwą, że mi jut ręce pomdlały.
— Dobrze, dobrze. Jedź prosto na Teodorę! Potym odstawimy konie i pójdziemy na kolację.
— Co, Kamuś, klapa? Uda się na przyszły raz. Jeszcze sobie pożyjemy. Nie martwcie się, jaśnie pani towarzyszko.
— Dziękuję wam, Kamil. Dobrzy jesteście.
— Za co to?
— No, za wożenie, za czekanie na deszczu...
Dziękowała mu z całej duszy, bo w nim uśmiechnęło się do niej coś żywego, poczciwego, zwyczajnego.




Na jednym z rogów ulicy Wólczańskiej w mieście Łodzi jest restauracja braci Jerke, Bracia żyją z tkaczy od Drajera, którzy tam spuszczają swoje krwawo zapracowane pieniądze, bawią się, jedzą, piją, kłócił się i politykują. Trzy brudne salki za-