kich razach, ale mężczyźni byli pewni wygranej i tego lonu, który im wypłaci Drajer za przepróżnowany czas. Tego domagały się part je, a ponieważ partje były potęgą, a u Drajera i podczas lokautu tym potężniejsze, te działały zgodnie — więc dlaczego nie miało być wesoło? Ludzie odpoczywali, wysypiali się za wszystkie czasy i bawili się, jak umieli, czyli pili. I Niemcy i Polacy i ci z „Polskiej Partji“ i ci z S.D. krzepili się na duchu, odgrażali się i napełniali gwarem ubikacje swojego klubu. Wszystkie stoliki były zajęte, a pośrodku ludzie pili i rozmawiali stojący w zwartej ciżbie. Było dymno, jak w wędzarni, odór piwska buchał zewsząd, a za błyszczącą, cynkową ladą prezydowali Fryc i Moryc, nalewając i nalewając i, jak zawsze, nie dolewając.
Dla obcego, który by wszedł i zobaczył koło siebie obu braci, byłoby to dziwowisko niezwyczajne. Zdziwiłby się jeszcze bardziej, dowiedziawszy się, te obaj są rodzonemi braćmi. Ale wszyscy tu znali ich oddawna i nikt się niczemu nie dziwił, choć każdy, bywający u nich, umiał na pamięć „zagadkę“, którą ułożył niewiadomo kto i kiedy:
Jeden łysy, z zyzem w oku
I z bojowym brzuchem,
Drugi chudy, krzywy w kroku
Ale z wielkim uchem.
Pierwszy w brzuchu Polskę chowa,
Drugi — Niemców wsławia,
Jeden brzuchem, drugi uchem
Proletarjat zbawia.