Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Obchodziła ich dola i niedola. Wraz z niemi nienawidzili starego i młodego Drajera, kapitalizmu, burżuazji i carskich rządów, szanowali partje rewolucyjne — tylko jeden wolał P.P.S., a drugi S.D. Dlaczego? Kto wie, może nawet z przekonania. Byli ludźmi godnemi zaufania i niejedna drażliwa sprawa robociarska przeszła przez ich ręce. Kochali się bardzo, a jeżeli się kłócili, to nigdy o rzeczy drobne, ale o sprawy wyższego porządku.
Choć obadwaj byli Niemcami, jednak Fryc był Polakiem, Moryc był Niemcem. Moryc gardził Polską i uważał Łódź za odwieczne niemieckie miasto i marzył o przyłączeniu Łodzi i Polski do wielkiego Vaterlandu. Fryc nazywał Niemców „szwabami“ i „kartoflarzami“, choć sam nędznie wysławiał się po polsku. Na tym tle powstawały między braćmi ożywione dyskusje publiczne czyli kłótnie, które były ulubioną rozrywką gości. Tematy bywały najrozmaitsze — najczęściej chodziło o jaką sprawę aktualną. Jeden mówił od Polskiej partji, drugi od S.D., a ponieważ obadwaj mieli ostre języki, więc przedstawienia takie bywały nieraz bardziej zajmujące od prawdziwych dyskusji, toczonych przez inteligentów partyjnych, chociaż Fryc i Moryc, jako zwyczajni szynkarze, nigdy nie wymyślali sobie tak grubjańsko i uczenie, jak oficjalni polemiści, przemawiający w imieniu partji.
Pewnego wieczora, gdy bracia perorowali za szynkwasem, kłócąc się, do restauracji wpadła