— To jest mój brat, panie pułkowniku, on nie uciekał, on łapał gościa, co nie zapłacił i uciekał. To nie on uciekał, to gość uciekał, a on gonił!
— Wy jego brat?
Przez chwilę oficer przyglądał się bacznie obu postaciom i wreszcie roześmiał się, splunął, jeszcze raz spojrzał i zaklął z ukontentowaniem.
— No... no...
Powiadajcie zaraz, gdzie bomby? Gdzie rewolwery? Bo wam cały „kabak“ przewrócę do góry nogami!
Moryc zaczął błaznować, chcąc jeszcze rozśmieszyć oficera. Wystawiał na pokaz swoją krzywą nogę, przysięgał się na swoje uszy, ale dostrzegłszy przez okno, jak sołdaci wybierają z niecki kiszki, zawrzasnął z zupełnie niepodrabianą rozpaczą.
— Co to?
— Panie naczelniku — moje kiszki! Wszystko mi pozjadają! Jakaż to jest rewizja?
Oficer krzyknął na sołdatów, zabrał ich ze sobą i skończyło się na strachu.
Ponieważ wiadomo było, że już tego dnia nikt się u nich nie pokaże, bracia zamknęli sklep.
Nic nie mówił Moryc i milczał Fryc. Ale jak tylko znaleźli się na górze, mały Moryc rzucił się na brała i zaczął go łomotać po tłustych pyskach, podskakując ku niemu za każdym razem. Brat schylił się pokornie, żeby mu ułatwić tę operację i jęczał z cicha.
Do późnej nocy Moryc wymyślał bratu.
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/77
Ta strona została przepisana.