Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/78

Ta strona została przepisana.

Jak śmiał przyjąć do domu choć na jedną minutę taką straszną rzecz? Jak on się ważył narażać na zgubę zakład, który ich fater stworzył swoją siedemdziesięcioletnią pracą? Ot, do czego go doprowadziła P.P.S. Potym wymyślał mu za to, że jest obrzydliwym tchórzem, który ucieka w największym niebezpieczeństwie i zostawia na pastwę rodzonego brata. Potym kazał mu zabrać bombę i zanieść gdzie mu się podoba, bo on takiego świństwa w domu nie zniesie. Potym znowu porwał się na niego z pięściami, kopał go krzywą nogą... Na zakończenie cisnął mu w samo czoło butem, który ściągnął właśnie, układając się do snu, i zaczął mówić pacierz.
— Vater unser, der Du bist im Himmel...
Skończywszy modlitwy, odezwał się do brata ciepłym, łagodnym głosem.
— Fryc, co ty nic nie mówisz? Może ciebie co boli? Bardzo cię sprali sołdaty?
Fryc płakał. Załzawionym, smutnym okiem spojrzał na brata. Drugie oko przez łzy patrzało na bombę, stojącą na stole i przywiązaną dla bezpieczeństwa za rzemyk do kółka wbitego w ścianę.
— Fryc, przynieś z dołu dwie butelki piwa, z tych, co dla rewirowego. Napijemy się, Fryc! Fryc, bracie rodzony, ja się jut nie gniewam.
Długo w noc rozmawiali bracia, gdyż spać nie mogli po domowych wzruszeniach. Niepokoiła ich także, bomba która stała sobie spokojnie i niewinnie, ale wiadomo, co to jest bomba. Kto się może spodziać, kiedy jej przyjdzie do głowy wybuchnąć?