— Fryc, ty znasz bojowców? Mów, Fryc, co ty wiesz: taka rzecz, czy ona lubi zimno? Czy ona lubi ciepło? Czy ona lubi mokro, czy sucho? Gdzie ją podziać, żeby ona słała spokojnie?
— Ja nic nie wiem, Moryc, ale ja myślę, niech ona stoi tam, gdzie jest. Co ona lubi to ja nie wiem. Ale ja wiem, eż ona nie lubi żadnego ruszania.
— A jak to ja ją niosłem w ciężkiej niecce w tych kiszkach? Jak ja z nią szedłem po ciemnych schodach? Ja — Moryc Jerke — z moją słabą nogą? Co, Fryc? To jest cud, że ty masz jeszcze brata! Idź, Fryc, przynieść jeszcze dwie butelki porteru, bo ja jeszcze jestem bardzo zdenerwowany.
Przy porterze Moryc roześmiał się wesoło:
— Fryc, bracie rodzony! Nie jest złe, bo i złe... jest czasem dobre — jak się to mówi takie przysłowie?
— Niema złego, coby na dobre nie wyszło.
— Przyda nam się ta bomba! Ja mam plan!
— Co ty wyrabiasz, Moryc? — przestraszył się brat, myśląc, że Moryc, który rzadko pijał, już jest nietrzeźwy. — Ty się połóż i śpij. Nie myśl o tej rzeczy — jutro rano już tego u nas nie będzie.
— Głupiś, Fryc! Ja mam plan!
— Co ty chcesz?
— To moja rzecz.
W godzinę potym Fryc schodził po raz trzeci, ale kiedy był na dole, straszne łomotanie do drzwi wytrąciło mu z ręki świecę. W jednej chwili znalazł się z powrotem i nieprzytomnym okiem spojrzał na brata — drugie patrzało na bombę.
— Rewizja!
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/79
Ta strona została przepisana.