— Może jakie pijaki...
— Odrazu łupią na całego... to policja!
— Idź, Fryc, i otwieraj i nic się nie bój. Zapal gaz, bo sołdaty wszystko rozkradną.
Kiedy Fryc drżącemi rękami odsuwał rygle, bito jut we wszystkie okiennice, aż się cały drewniak zatrząsł.
Zaledwie się otworzyły drzwi, cała salka bufetowa zapełniła się ludżmi. Było ich ze dwudziestu drabów. Fryc zauważył brauningi i okute łódzkie lagi, ale nie mógł znaleźć ani jednej znajomej twarzy. Spostrzegł jednak odrazu, te to nie bandyci.
— Co to? Co to? — Hola towarzysze! Na co robić taki hałas...
— Słuchajcie, Jerke, do was mówimy, który wy Jerke, nasz, czy esdecki?
— Ja wasz tylko nie wolno takiej napaści robić po nocy na porządny zakład. Jak Boga kocham, będę się skarżył przed samym centralnym komitetem łódzkim...
— Żeby ciebie prędzej nie osądzili!
— Mów odrazu! Coście zrobili z naszą bombą?..
— Z jaką bombą?..
— Gdzie ona jest?
— Złodziejskie gniazdo!...
— Zbojkotujemy was i pójdziecie na dziady!...
— Za taką rzecz i w łeb się strzela pocichu!...
— Albo się puszcza kluskę przez okno!...
Wśród tego gwaru, z czego Fryc jeszcze nic nie mógł wyrozumieć, widział, jak część towarzyszy rzuciła się po schodkach na górę.
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/80
Ta strona została przepisana.