— Ja nic nie wiem, ja nic nie rozumiem. Wyście chyba powarjowali, To wam powiem, towarzysze, że tu o godzinie dziewiąte] była rewizja i trzęśli cały dom...
— Wiemy o rewizji!...
— Gdzieście wynieśli bombę?...
— Gdzie ona jest teraz?
— Gadasz, czy nie? Złodzieju!
— Najgorszy złodziej z Bałut jeszczeby takiej rzeczy nie ukradł.
— Dawaj tu twojego esdeka!
— Gdzie jest brat?
Brat jut schodził z góry okrakiem, a za nim spuszczali się jeden za drugim nieznajomi.
Moryc w jednej chwili opanował sytuację. Stała się cisza, wśród której Moryc wykładał, te choćby tu było i stopięćdziesiąt bomb, to on o niczym nie wie, dlatego, że chyba warjat spowiadałby się z tego nieznajomym ludziom, włamującym się po nocy. Co innego, jakby był kto znajomy, albo mający dokument partyjny... A choćby przyszli wszyscy panowie z centralnego komitetu, to on i tak nie ma nic do powiedzenia, bo o żadnej bombie nie słyszał.
— Słuchajcie, towarzyszu! Wydaliście bombę esdekom. Wasza sprawa, żeby ona tu była przed ranem. Róbcie, co chcecie, na głowie się postawcie. My tu zostaniemy, a wy nie czekajcie na pokazanie dokumentów, bo wam taką pieczęć odbijemy...
— Zachciało się waszej partii bojówki, to niech sobie sama robi bomby...
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/81
Ta strona została przepisana.