— Ale za gotóweczkę, towarzyszu?
— My tu nie przyszli robić u was komuny.
— Nie wzięli u was nikogo?
— Nie. Zawczasuśmy ich ostrzegli. Żaden nie został.
— Trzęśli bardzo?
— Ohohoho...
— Gdzieście schowali bombę?
— Co? Na sobie miałem przez cały czas. Prali mnie, a ja nic. Patrzajcie, jak mi pyski opuchły.
— Łaska boska, te nie rozerwało.
— To nowe bomby z amerykańskim zamkiem. Taka pewna.
— Każda pewna, póki nie upadnie.
— Insza to jest taka pewna, te nią można ciskać po bruku, jak kamieniem, i ani piśnie. Taka ci najpewniejsza.
— Rzucałem ja taką na demonstracji marcowej zeszłego roku dwa razy z całej siły, to tylko coś śmierdzącego ze siebie wypuściła i nici...
— Teraz nie te czasy — inna robota!
— Pewność w bombie — to jest, żeby od trącenia rwało. W wacie się ją nosi.
Paru z przybyłych targowało się z Morycem o wydanie pocisku, a reszta popijała, kto wódkę, kto piwo i gadali.
— Na kogo idzie ten interes? — rzucił Fryc.
— Nie wiemy. Na kogo idzie, to idzie, a trafi w sam carat.
— Na Karnakowa? Za długo jemu part ja każe tyć. Wszyscy się dziwią, te on jeszcze chodzi...
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/83
Ta strona została przepisana.