Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/86

Ta strona została przepisana.

lokaj większą pensję bierze, niż szajblerowski dyrektor.
— To prawda. I o tym czytałem, ale to są anarchiści.
— Oj, bardzo ty uczony. Powiedz no jeszcze jak się tacy ludzie nazywają?
— No, anarchiści...
— To znaczy wilkołaki, z rogami na głowie, na trzech nogach, z ogonami?.. To znaczy, nie robotnicy, nie tacy, jak my, co na kapitał pracują? Głupie, głupie wy ludzie, grzeczne, wyuczone... Przyjdzie inteligent wyszczekany na masówkę, nakręci katarynkę i tralala i tralala... A tysiąc robociarzy, którzy wiedzą, czego chcą, tańcują, jak te małpy, i głosują, jak barany! Więc potępia terror ekonomiczny!... Ile razy tak było? Wieczna głupota robociarska!...
Na poczekaniu zawiązała się zatarta dyskusja jedna z takich, o których nie wiedzą zazwyczaj partje. Tam tajemne marzenia i najgłębsze troski robotnicze, na które niema formuły w programach i które lekceważy lub potępia nauka. Tam z okropności życia rodzą się poczwarne prawdy, urabiają się niesłychane herezje, których nigdy nie obali żadne głosowanie, ani wysiłki najzdolniejszego agitatora.
W tajemnicy, na dnie duszy robociarskiej siedzą one uparcie, plenią się, spadają z ojca na syna, jak stara jego niedola. Te ukochania i nienawiści żyją w jego kole rodzinnym, siadają przy jego głodnym stole, one mu pomagają przy przeklętej