silona myśl baczy tylko, żeby nie urwała się nić...
Siedzi stara Cywikowa późno w noc i kiwa się w oknie. Utonęła bezmyślnemi oczami w blasku, bijącym od fabryki, a sprawne, jak maszyna, stare, spracowane palce chwytają przebiegające nici, regulują bieg maszyny. Reszta człowieczego rozumu spala się w niej na tej ostatniej trosce, żeby aby cała wypadła, żeby się nie zerwała ta jej zaklęta nić.
Kiedy odszedł Stasiek? Było to jut tak dawno, te nie pamiętała. Może rok temu? Może dwa? Powtarza jej coś uporczywie, że to było dziś, wieczorem. Niech i tak będzie. Zawsze zostanie ta sama dawność, ta sama przepaść.
Kiedyż to poszedł Stasiek? A jakiż to on, ten Stasiek? Czyjże on jest? Cywikowa siedzi już tyle godzin i nie pomyślała ani razu o tym. Jakoś nie mogła. Gdzieś się okropnie zapodział ten syn rodzony. Najprędzej nie było go nigdy. Co było? Różne rzeczy.
Rozgląda się dzikie, wiejskie dziecko po oromnym mieście. Zamąciło się w głowie dziecku, kiedy szło od rogatek za ojcem i za matką. Ostrożnie wyglądało z pod ziemi z suteryny w podwórze gdzie harcują miejskie dzieci. W domu głód. Taka szuka roboty i codzień wraca bez niczego, co dzień wraca pijany, choruje matka z tego zmartwienia. Naokoło wszyscy obcy, źli, nieużyci, a domy takie ogromne, a miasto takie ogromne,
Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/94
Ta strona została przepisana.