Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/95

Ta strona została przepisana.

a tyle ludzi, a! za dużo. Bała się mała wszystkiego, a najbardziej strasnych, dymiących kominów, które sterczały wszędzie, gdzie było spojrzeć i podpierały niebo. Przerażały ją swoim ogromem i tą cudownością, że się nie przewracały, i dymem, i krwawą, czerwoną barwą. Kiedy na nie patrzyła, przypominały jej się najstraszniejsze miejsca z bajek o złych duchach i to, co o piekle opowiadał ksiądz probosz dla zastraszenia grzesznych ludzi wiejskich.
Potym służby po ludziach ubogich, ciemięzcach i katach. Złe majstrowe, wiecznie roztarte, dzieci paskudne i dokuczliwe. Kulawy szewc, obarczony dzieciskami, człek okrutny i pijak. Bała go się, jak ognia. Jak kazał, zrobiła. Ile razy rozkazał — robiła, nie był jednak dla niej przez to lepszy. Bił, jak bijał. A miała wówczas dwanaście lat. Umarła matka, uciekł gdzieś we światy ojciec, została sama, bojąc się wszystkich, słuchając każdego.
Ej, ta nić, ta nić... Wartko idzie maszyna, aż wiatr bije od rozpędzonych kół. Snuje się nić, przewleka się przez czółenka, nawija się na szpule, narasta, grubieją wałki raz wraz, raz wraz, nie nastarczysz, człowieku, choćbyś się rozerwał we dwoje. Nie wyczerpie się siła ludzka. Kiedyż zawyje gwizdek, kiedy i oczy udręczone będzie można oderwać od warsztatu? Troi się w oczach, opada głowa, mdleją palce. Chwytaj nić! Pilnuj się! Staraj się! Trzymaj się! Pan majster patrzy.
Patrzy na nią pan majster. Popatrzył jeszcze i kiwnął. Poszła. Któż się kiedy oparł majstro-