Strona:Andrzej Strug - Dzieje jednego pocisku.djvu/98

Ta strona została przepisana.

wiać siły żywotne rasy proletarjackiej — niepodobna wynaleźć, skąd ona te siły bierze. Można pogardzać tłumem, który znosi to wszystko i nie morduje bogatych, nie puszcza z dymem całej kultury. Wszystko można, tylko zrozumieć tych rzeczy nie można. Tą tajemnicą słoi świat.
Ona, jak kamień węgielny, jest wmurowana w fundamenty gmachów fabrycznych, banków, pałaców, kościołów. Na niej to wznosi się potęga państw, szczęście rodzinne, cnoty kulturalne i wszelki postęp i wszelkie piękno. Jest twarda, jak skała. Nie ugryzie jej żadna metoda, chodzi koło niej strapiony filozof-społecznik, zaduma się i zacznie kwilić poeta. Oprzędły ją wokoło marzenia utopistów, religje otoczyły twardą skorupą dogmatu, oblepiły ją niezliczone warstwy zadrukowanego papieru — ale gdzieś tam, na dnie dusz, czy w głębi ziemi istnieje jej nagie, jak prawda, okropne i niepojęte jądro.
Gdzieś tam w jutrzejszym dniu, czy następnym stuleciu kryje się moment, kiedy wynurzy się ono i za widnokręgu wszelkich spraw ludzkich, podniesie się i zawiśnie nad ziemią, jaśniejsze od słońca, i zaznaczy — drugi dzień stworzenia.
Padną sobie w objęcia tłumy narodów, niepojęte braterstwo odmieni postać świata i legnie wilk koło jagnięcia. Stanie świat w ogniu zniszczenia, czerwone od krwi będą płynęły rzeki i zabarwią się purpurą niezmierzone i niezgłębione morza.
Co kto woli.