Ale w kilka dni, w tydzień co najwyżej potym, miała nastąpić śmierć. I przez to moment ten stawał się ważnym.
Nie wypowiadając tego wyraźnie, postanowił był kiedyś, że, dopiero powróciwszy ze sądu, pozwoli sobie na głębsze zajęcie się tą sprawą — o ile będzie zachodziła potrzeba przygotowania się do tego przejścia. I aż do sądu pędził życie z dnia na dzień, jednostajnie, szybko, bezmyślnie. Bujał wyobraźnią po świecie i za światem, czytał, spał, jadł, rozmawiał z sąsiadami i czas mu schodził. Nie zauważał bowiem nieodstępnej obecności potęgi, która roztapiała się niedostrzegalnie w oceanie myśli, ale tkwiła w każdej jego kropli. Śmierć, ta prawdziwa, pewna śmierć, która wsiadła z nim razem do wiozącej go dorożki dopiero tutaj, za bramą cytadeli, od tej chwili nie opuszczała już jego celi, a myśl o niej nie opuszczała już duszy. Stępiało jednak czucie na jej grobowy oddech, słuch nie chwytał
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.