ciekawy świat, który miał niewątpliwie jakiś swój własny cel, ale niewiadomy i niepojęty. Pozwalał na siebie patrzeć i nie dopuszczał do siebie bliżej.
Dopiero w ostatnich tygodniach pomącił się ów ustalony system. Przyszła noc, gdy świadoma myśl nie zechciała usnąć jak zazwyczaj, a zaczęła się plątać wśród korowodu mar. Była to robota zdradziecka i bezlitosna. Budził się z dreszczem niepojętego wstrętu i zrywał się z łóżka w dziecinnym przerażeniu. Nieraz usiłował obudzić się i głośno jęczał przez sen. Bywały sny, które ciążyły nad nim przez cały dzień. Napróżno drwił z nich, napróżno zmuszał się do zapomnienia. Pamiętał je i musiał pamiętać, albowiem, choć znikały kształty, słowa, dźwięki — pozostawał po nich jakiś niedający się bliżej określić sens, jakiś symbol, znak. Niepokoiło to, dolegało, śmieszyło, bolało i ciążyło w głowie, jak kamień. Niejedna noc zadawała mu zagadkę, która pozbawiona była
Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.